wtorek, 29 maja 2012

Sprawa zasadnicza

Jakoś mniej więcej tydzień temu. Rano. Robię w kuchni śniadanie, Hanka bawi się w małym pokoju nowym zestawem lego - domkiem jednorodzinnym, który Gosia dostała na urodziny . Wołam ją. Nie przychodzi. Wołam znowu (ze dwa razy). W końcu wchodzi do kuchni:
- Czytałam konstytucję domku.
- Konstytucję?!?
- No, jak to trzeba złożyć...
:D

sobota, 19 maja 2012

celna uwaga

w czasie powrotu znad morza. hanka rozmawia z tatą:
h: - ile byliśmy nad morzem?
t: - trzy tygodnie.
h: - a ile byliśmy na wakacjach z szymkiem? (syn naszych przyjaciół, z którymi od czterech lat jeździmy na wakacje)
t: - dwa tygodnie.
h: - a dlaczego tutaj tak długo?
t: - bo przyjechaliśmy dla zdrowia, tu jest zdrowe powietrze.
h: - to dlaczego mamy gluty?

czwartek, 17 maja 2012

jak nie urok, to...


znacie to powiedzenie, nie? ja niestety przerobiłam je (dosłownie) w praktyce na naszym wyjeździe. w zeszłym roku żałowałam, że już po trzech tygodniach wyjeżdżamy. w tym roku właściwie to się cieszę. już chciałabym być w domu.

zaczęło się po tygodniu pobytu. przyjechaliśmy w nocy z soboty na niedzielę (28 na 29 kwietnia) a już w piątek byliśmy z dzieciakami u lekarza. właściwie jeszcze nie było tragedii, ale kalina i gośka kasłały, kalinie jakby miały zacząć ropieć oczy... wolałam przed weekendem pokazać je lekarzowi. na szczęście coś mi kazało poszukać lekarza na nfz (jakbym wiedziała, że na jednej wizycie się nie skończy). lekarz powiedziała, że nie ma się do czego przyczepić. w poniedziałek wróciłam z kaliną po krople do oczu. w środę po antybiotyk :((( kalina od wtorku przez trzy dni miała gorączkę powyżej 38 stopni i nie mogłam jej zbić. w pewnym momencie na sam widok czopka czy strzykawki z syropem zaczynała płakać. w nocy (już po pierwszej dawce antybiotyku) temperatura doszła do 40 stopni. w czwartek po południu zaczął działać antybiotyk i gorączka spadła. za to w piątek hanka zaczęła brzydko kasłać i znowu wizyta u lekarza. na szczęście to się nie rozwinęło. ale byłoby za dobrze, jakby się na tym skończyło, nie? jak już przeziębienia się skończyły, to hanka rozbiła sobie głowę. na szczęście okazało się, że to tylko starta skóra, ale krwawienia nie można było zatamować. następnego dnia gośka skakała po łóżku, przewróciła się i przygryzła sobie dolną wargę. do krwi oczywiście. a dwa dni później wieczorem zwymiotowała do łóżka i następnego dnia rozwolnienie i bóle brzucha. oczywiście kolejna wizyta u lekarza... ja chcę do dooooomu!

jeszcze nie dodałam, że to wszystko działo się głównie po wyjeździe darka do pracy (z pięciu wizyt u lekarza zaliczył ze mną dwie, kalina gorączkowała już jak go nie było) i teraz jak już wrócił, dziewczynki są już zdrowe. na szczęście mama do mnie przyjechała przed jego wyjazdem.


relacjonowałam mu wszytko na bieżąco telefonicznie i na skype. i w apogeum tych chorób dostałam od niego taki link:
http://bachormagazyn.pl/2012/05/10/superporadnik-wczesnego-beznadziejstwa-13-traum/
z dopiskiem "patrz punkt 7"
uprzedzam - czytane w dużej ilości na raz nie jest śmieszne. ale jak przeczytałam punkt 7 to pomyślałam "byli tu, czy co?"

niedziela, 13 maja 2012

worek tostowy

Wieczór. Hanka z Gosią oglądają już książeczki w łóżkach. Przchodzę na górę z Kaliną do karmienia, za mną mama poczytać dziewczynom. Gosia pokazuje coś palcem w książce i mówi:
- Ja chce taki wolek tostowy
Mówię, że jak nakarmię Kalinę to przyjdę. I już z drugiego pokoju słyszę, jak Gosia mówi to samo do babci a ona na to:
- I plecak taki do szkoły też chcesz?
Aaaaaaaaaa to był "wolek to stoły"!!! :D

sobota, 12 maja 2012

co z tą przyrodą?

Pod sanatorium, w którym jemy obiady, stoi wielkie drzewo (dąb chyba?) z plakietką "pomnik przyrody". hania za każdym razem, gdy obok przechodzimy zwraca na niego uwagę. tak było tez i dziś.

Hania: -Dlaczego pomnik przyrody?
Babcia: - Bo to jest bardzo stare drzewo i nie można go wyciąć ani niszczyć.
Hania: - A przyroda umarła?

...
Jak to nie wiadomo, co dziecku w głowie zostanie. W momencie gdy to powiedziała, przypomniało mi się, jak jej mówiłam, że pomniki stawia się z reguły ludziom, którzy już nie żyją.

piątek, 11 maja 2012

nad morzem

muszę się pożalić... marzniemy w tych dąbkach :( teraz podobno wszędzie ma być tak samo, ale do tej pory kiedy cała polska narzekała na gorąco, my na plaży wyglądaliśmy tak:








nie wiem, czy to zauważyliście, ale dziewczynki mają na rękach rękawiczki!!!
wszystkie fotki są autorstwa darka, który miał kalinę zaplątaną na sobie w chuście, więc się nie załapali.
a tu takie bardziej artystyczne:



to ostatnie wyjątkowo mi się podoba. nie wiem, chyba chodzi o kolory.

przemyślenia

te trzy koraliki mi chodzą po głowie ;) no bo dlaczego nie nazwałam ich ich własnymi imionami tylko tak jakoś bez sensu "najstarsza, środkowa i najmłodsza"? chyba wzięło się to z tego, że w wielu blogach dziewczyny ukrywają swoich bliskich (i siebie) pod pseudonimami: chłopiec, miałUżon, matka, potwory itd, itp...
ale jednak mi tak nie pasuje. jakoś mi głupio o moich dziewczynkach tak pisać. przezwisk domowych nie mają. więc chyba trzeba ujawnić imiona. zresztą, przed kim tu się kryć. z jednej strony jestem przekonana, że jednak nie ma co za dużo prywatności w sieci rozdawać (z tego też względu "zahasłowałam" swój blog na którym są szczegóły z naszego życia i mnóstwo zdjęć). z drugiej strony, ujawnienie naszych imion przecież nam nie zaszkodzi. kto nas zna to i tak będzie wiedział, że to my, a kto nas nie zna... to nas pozna, he he ;)
a zatem przedstawiam: najstarszą - hania, środkową - gosia, najmłodszą - kalina. i niech tak zostanie :))))

ps. a mój mąż to darek :)

czwartek, 10 maja 2012

zupa

jesteśmy nad morzem. w zeszłym roku najstarsza była z babcią w sanatorium a ja ze środkową i najmłodszą (jeszcze w brzuchu) w pokoju wynajętym niedaleko. jednak w tym roku doszłam do wniosku, że taniej będzie wynająć dla nas wszystkich dom.  za to obiady jemy w sanatorium. tam mamy dietę bez mleczną i dla mnie dodatkowo bez pszenną i nie muszę się martwić gdzie co mogę zjeść :) aaaale to wygodne :)

zupę, której nie zjemy na miejscu biorę dla dziewczyn na popołudnie (obiad o 13.00, kto by wytrzymał bez jedzenia do kolacji...)

któregoś popołudnia pytam dziewczyny, czy zjedzą zupę (rosół).
najstarsza: - z przyjemnością!
ja: - oooooooooo!
i do środkowej: - ty też zjesz zupę z przyjemnością?
środkowa (obrażona): - nie.... z tlusecztami!

ps. środkowa jeszcze "k" nie wymawia

ps2. dla środkowej kluseczki to najważniejszy składnik zupy. zje każdą, byle były w niej kluchy.









środa, 9 maja 2012

na dobry początek

blog "koraliki moniki" założyłam tylko po to, żeby mieć gdzie prezentować swoje prace. potem okazało się, że blogosfera wciąga i uzależnia ;) te wszystkie rozdawiajki, wymianki, wyzwania, obserwatorzy i komentarze... poczucie, że ktoś chce oglądać twoje twory, wytwory a czasem nawet potwory, mobilizuje do pracy i publikowania ciągle nowych postów. 
mimo, że prowadzę całkiem prywatny i dostępny tylko dla rodziny i przyjaciół, blog o moich córkach, czuję coraz większą ochotę podzielenia się niektórymi (zwłaszcza zabawnymi) epizodami z ich życia z większym gronem czytaczy (i mam tu głównie na myśli moich sympatycznych obserwatorów z koralikowego blogu, ale nie tylko). jednocześnie chciałabym, żeby blog koralikowy pozostał koralikowym. stąd "trzy koraliki mamy moniki". sama nie wiem, czy to dobry pomysł. może powinnam o wszystkim pisać w jednym blogu, ale... decyzja zapadła. czy dobra - to się okaże.

na dobry początek epizod, który opisałam już na "koralikach moniki", ale może ktoś zaczyna właśnie stąd :)

najstarsza (lat 4,5) na spacerze nad morzem: "a dlaczego dziś nie widać chorego-zontu?"